poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Pokémon SoulSilver

Kolejna sentymentalna rozgrywka, w której po części wybierałem pokemony, jakie zapisały się w mojej pamięci w szczególny sposób. Tym razem miałem już dużo więcej doświadczenia w porównaniu do grania w opisywane wcześniej Crystal. Założenie było oczywiście jak zwykle, żeby dobierać pokemony z danej generacji.

W SoulSilver zacząłem grać zaraz po przejściu FireRed. Po przejściu kilku wersji opierających się na regionie Kanto, czyli wszystkich gier z I oraz II generacji (po przejściu ligi w regionie Johto zawsze wraca się do Kanto), szczególnie znudziła mi się jedna ze ścieżek. Chodzi o mini labirynt w postaci Route 13. Nie wiem dlaczego, ale strasznie ją znienawidziłem w ostatnim czasie. Wiem, że kiedyś jeszcze wrócę do pierwszych odsłon gier (zostało mi kilka do przejścia), ale zdecydowanie muszę sobie zrobić dłuższą przerwę, aż zniechęcenie do wspomnianej ścieżki minie. Choć z tego co kojarzę, to podczas gry można ją chyba ominąć.


Grając w II generację po raz pierwszy, przy okazji Crystal, jako startera wybrałem Cyndaquil. Wtedy moim ulubionym był typ ognisty i nawet nie zastanawiałem się nad wyborem. Jednak to Totodile'a darzyłem zawsze największą sympatią. Przy omawianiu na tym blogu wersji Crystal, wspominałem, że II generację po raz pierwszy widziałem u kolegi na komputerze. Zrobiła ona na mnie wtedy duże wrażenie. Wówczas kolega trenował właśnie Totodile'a, więc był to pierwszy starter z nowego regionu Johto, którego poznałem. Zapewne miało to wpływ na moje dzisiejsze postrzeganie tego stwora. Po ewolucjach, Feraligatr był zawsze jednym z podstawowych członków mojej grupy.

Elektryczny typ w moim teamie pojawił się bardzo szybko. Mareep jest dostępny na wczesnym etapie gry i zaraz po złapaniu postanowiłem go trenować. On, jak i jego kolejne formy, Flaaffy i Ampharos, zawsze dobrze sobie radziły w walce. Ostateczna forma była zwykle najpotężniejsza z trenowanych przeze mnie w tej rozgrywce pokemonów. Prócz ataków elektrycznych zostawiłem mu również robaczy, który dobrze sprawował się przeciw pokemonom psychicznym, na które nie miałem silnej kontry.

Sudowoodo jest pokemonem, do którego miałem szczególny sentyment. W dzieciństwie, jak wszyscy w mojej szkole podstawowej, ja również oczywiście zbierałem tazosy z chipsów. Sudowoodo był pierwszym i jednym z nielicznych z II generacji, jakiego zdobyłem. Na dodatek była to pamiątka z wakacji w Grecji. Dzięki temu posiadałem tazosa z nowej generacji w czasie, gdy w Polsce ona jeszcze nie weszła. Pamiętam zazdrość kolegów, którzy oferowali po kilka swoich rzadkich egzemplarzy za ten jeden mój. Z tego powodu już dawno założyłem sobie, że kiedyś muszę w końcu zagrać tym pokemonem w prawdziwej grze. Jak wszyscy wiedzą, odgrywa on pewną rolę w fabule. Coś jak Snorlax w Kanto. Podczas walk służył mi głównie do ataków kamiennych i walczących.

Jako czwartego pokemona postanowiłem dołączyć do grupy ognistego. Nie miałem tutaj zbyt dużego wyboru: Magcargo, Houndoom, ewentualnie Entei. Houndooma nie zdobyłem w ogóle podczas rozgrywki, bo nie lubię chodzić po Safari Zone. Zastanawiałem się między Magcargo a Enteiem i w końcu padło na tego pierwszego. Legendy od razu mają wysoki lvl (tutaj 40), więc uznałem, że to pójście na łatwiznę. Zdobycie Slugmy (pre-ewolucji Magcargo) wymaga trochę kombinowania. Przed ukończeniem ligi można jedynie dostać jego jajko od Primo. Mężczyzna znajduje się w Pokémon Center w Violet City. Może od niego otrzymać jajka różnych pokemonów w zależności od wybranego przez nas kodu. Kod ten jest inny w zależności od egzemplarza gry i niby losowy. Jednak w internecie można łatwo znaleźć generator, który pokazuje, jaki konkretnie kod da u odpowiednie jajko. Magcargo używałem przede wszystkim do ataków ognistych, ale radził sobie dobrze również z kamiennymi z racji swojego drugiego typu.

Chciałem, żeby czwarty pokemon, który dołączy do mojej podstawowej grupy, był typu lodowego. Wybrałem Delibirda głównie z tego powodu, że akurat głośno się o nim zrobiło w świecie Pokemon Go. W tym czasie zastanawiano się, kiedy w końcu dodadzą go oraz Smeargle'a do rozgrywki. Niewątpliwym atutem Delibirda była możliwość latania na nim. Muszę przyznać, że początkowo traktowałem go raczej jako ciekawostkę, niż poważnego kandydata do trenowania. Posiada tylko jeden specyficzny atak o nazwie Present. Po użyciu rani lub leczy przeciwnika o pewną liczbę punktów życia. Poza tym nie potrafi samodzielnie nauczyć się żadnego innego. Można jednak nauczyć go silnych ataków lodowych z TMów, z czego skorzystałem. Mimo słabej defensywy, z silnymi lodowymi atakami sprawował się całkiem dobrze.

W przypadku Hitmontopa historia jest zbliżona do tej, o której pisałem w przypadku Sudowoodo. W swojej krótkiej historii kolekcjonera tazosów posiadałem jedynie dwa z II generacji. Był to opisywany wcześniej Sudowoodo i właśnie Hitmontop. Żeby go zdobyć, trzeba najpierw dostać Tyrogue'a od Kiyo w jaskini Mt. Mortar, a następnie odpowiednio go ewoluować. Należy tak manipulować statystykami, aby atak i defensywa u powstałej ewolucji były na tym samym poziomie. Dobierają się one jakby losowo, więc zaraz przed ewolucją na 20 poziomie warto zapisać grę. Gdy się nie uda, wczytujemy grę i używamy na Tyrogue przedmiotu Iron (podnosi defensywę) lub Protein (podnosi atak). Trzeba kombinować do skutku, aż uzyska się oczekiwaną ewolucję. Muszę przyznać, że Hitmontop był najsłabszym z moich towarzyszy z podstawowej drużyny. Nie uczył się zbyt wielu silnych ataków, a nawet TMy niewiele pomagały. Całe szczęście mógł się nauczyć mojego ulubionego ataku ziemnego Dig. Szczerze mówiąc zostawiłem go w drużynie na czas ligi tylko z sentymentu.


Moja finałowa szóstka była niewątpliwie zbiorem bardzo ciekawych stworów, jednak nie tworzyła tak potężnego zestawu, jak w przypadku przedwczoraj opisywanej grupy z FireRed. Mimo to pokonanie Elitarnej Czwórki nie przysporzyło zbyt dużego problemu.


Ukończywszy ligę, ruszyłem na podbój regionu Kanto. W międzyczasie postanowiłem wymienić Hitmontopa na napotkanego Snorlaxa, natomiast zamiast Magcargo dołączyłem do grupy Mewtwo. Z takim zespołem ruszyłem w końcu na ostatecznego przeciwnika, jakim jest Red. Na poniższym zrzucie ekranu pokazuję poziomy zaraz po pokonaniu przeciwnika (Mewtwo dostał kilka Rare Candy).



sobota, 28 kwietnia 2018

Pokémon FireRed

Pisałem już wcześniej o tym, że nie udało mi się uzyskać dostępu do wyższych generacji niż piąta i przez to zrobiłem sobie kilkumiesięczną przerwę od grania w pokemony. Jednak chęć znowu się pojawiła. Zdecydowałem wrócić do pierwszej generacji i ponownie przechodzić kolejne wersje. Szybko doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie wybrać którąś z odnowionych wersji. Padło na FireRed.

Kiedyś, grając w pokemony, zastanawiałem się, jak ludzie mogą przechodzić je po kilka razy. Przejście jakiejś części pierwszy raz było dla mnie ciekawym doświadczeniem. Intrygował mnie przebieg wydarzeń i ciągle nowe stwory. Dziwiłem się natomiast, że ludzie chwalili się przejściem wszystkich wersji z danej generacji. Przecież każda z nich jest praktycznie tym samym. Po przejściu sześciu kolejnych gier z serii w końcu to zrozumiałem. Cała otoczka fabularna i konstrukcja świata (obie rzeczy zawsze proste w zasadzie) są tylko pretekstem do tworzenia swojego idealnego teamu i trenowania coraz to nowych towarzyszy. Większość gry w moim wykonaniu i tak skupia się na analizowaniu statystyk. Często podczas rozgrywki równie dużo czasu poświęcam na analizowanie tabelek z bulbapedii, co na zwiedzanie świata gry. Dobieram najwygodniejsze i najbardziej uniwersalne zestawy ataków i oczywiście drużynę. To mi teraz sprawia największą przyjemność. Element cRPG jest w tej grze najważniejszy, ale o tym akurat zawsze wiedziałem.


Tworząc swój team w FireRed postanowiłem kierować się głównie swoim sentymentem do poszczególnych stworków. Wybierałem te, których nigdy wcześniej nie trenowałem, a zawsze mi się podobały.

Co prawda moim ulubionym starterem z pierwszej generacji jest oczywiście Charmander, jednak jego linię ewolucyjną poznałem już kilkukrotnie w historii swoich gier. Tym razem postanowiłem wybrać najmniej poznanego przeze mnie startera i chyba najbardziej niedocenianego przez wszystkich, czyli Bulbasaura.

Primeape'a poznałem i polubiłem podczas oglądania serialu anime. Był on jednym z towarzyszy Asha. Grając kiedyś w wersję Yellow na Game Boyu, zawsze uważałem, że Mankey, którego można spotkać już na wczesnym etapie gry, jest ciekawym pokemonem. Wyróżniał się pod tym względem na tle innych możliwych do złapania na początku dzikich stworów. Jednak wówczas nie doceniałem potencjału ataków walczących, a z powodu małego doświadczenia tworzyłem raczej drużyny oparte na standardowych typach. Primeape jest moim ulubionym pokemonem walczącym z I generacji, więc musiał się znaleźć w zespole.

Trzeci towarzysz dołączył do mojej grupy trochę przypadkowo. Spotkanie Jigglypuffa ponownie obudziło mój sentyment związany z czasami oglądania serialu. Ponadto nigdy na poważnie nie trenowałem pokemona typu normalnego, więc postanowiłem z nim poeksperymentować. Zawsze wydawało mi się, że pokemony normalne są mało przydatne i nudne. Kiedyś trenowałem Raticate'a, ale nie spełniał moich oczekiwań i szybko go wymieniłem, więc nie miałem dobrych wspomnień związanych z tym typem. Podczas trenowania Wigglytuffa okazało się, że byłem w błędzie. Pokemony normalne nie są superefektywne na żaden tym, ale jednocześnie, prócz walczących, nie mają żadnych słabości, więc są bardzo wytrzymałe w pojedynku. Poza tym często mogą się nauczyć wielu potężnych ataków różnych typów z TMów. Wigglytuff uzupełniał moją drużynę o kilka typów, których by mi brakowało i radził sobie tam, gdzie inny nie mieli szans..

Do tej pory nigdy nie używałem pokemonów, które do ewolucji potrzebują wymiany pomiędzy graczami. W czasach gry na Game Boyu nie znałem nikogo, kto również miałby kartridż z pokemonami. W przypadku emulatorów nie potrafiłem natomiast łączyć dwóch rozgrywek. Przez to niektóre pokemony były dla mnie zawsze nieosiągalne. Podczas gry w FireRed postanowiłem to zmienić. Wcześniej słyszałem od kolegi, że jest sposób na wymianę w emulatorach i on często z niej korzystał. Nietrudno było mi odnaleźć w internecie poradnik na ten temat. W ten sposób podczas rozgrywki pobawiłem się, żeby zdobyć prawie wszystkie ewolucje pierwszej generacji, które do tej pory były dla mnie nieosiągalne. Spośród dostępnych najbardziej przydatny w mojej drużynie był psychiczny Alakazam. Okazał się on zdecydowanie najpotężniejszym członkiem mojej grupy. Po części pomógł w tym zapewne fakt, że pokemony z wymiany dostają więcej doświadczenia za każdy wygrany pojedynek, więc szybciej zyskują poziomy.

Marowak to kolejna już sentymentalna postać. Zawsze podobał mi się pomysł na tego stworka. W dodatku jest typu ziemnego, a jak już pisałem wielokrotnie, uważam posiadanie tego typu w drużynie za bardzo przydatne za równo do obrony, jak i ataku.

Dewgong pojawił się w moim teamie na sam koniec i trochę przypadkiem. Przez całą rozgrywkę planowałem, że w mojej grupie znajdzie się Kingdra. Została wprowadzona dopiero w II generacji, ale zakładałem, że w FireRed da się ją zdobyć. Wszelkie źródła temu nie przeczyły. Sporo się namęczyłem nad zdobyciem Dragon Scale, które jest potrzebne do ewolucji Seadry przez wymianę. W regionie Kanto nie da się zdobyć tego przedmiotu (nie przed ukończeniem ligi). Początkowo postanowiłem przetransferować go z wersji Crystal, gdzie Dragon Scale można znaleźć w jaskini Mt. Mortar. Niestety gra uniemożliwiała połączenie pomiędzy różnymi generacjami. Zostało więc szukanie w wersjach z III generacji. Miałem akurat save z Emerald. Tam smoczą łuskę da się zdobyć poprzez złapanie m.in. Horsea, która może posiadać ją przy sobie. Dopiero po kilkunastu złapanych sztukach Horsea trafiłem na taką, która ma Dragon Scale. Wreszcie mogłem ponownie zabrać się za wymianę. Niestety tutaj pojawiła się kolejna przeszkoda. Co prawda wymiana odbywała się bez problemu, ale Seadra nie chciała ewoluować po przeniesieniu jej do FireRed. Natomiast, gdy z powrotem oddałem ją do Emerald, to od razu następowała ewolucja w Kingdrę. Przy bezpośredniej próbie przeniesienia Kindry do FireRed wyskakiwała informacja, że na razie nie jest to możliwe. Uświadomiłem sobie, że do czasu przejścia ligi i uaktualnienia pokedexu na nowe pokemony, możliwe jest zdobycie jedynie stworów z I generacji. W ten sposób zostałem z jednym wolnym miejscem w drużynie. Potrzebowałem kogoś wodnego, kto potrafi nauczyć się ataków lodowych lub smoczych (kontry na Lance'a z Elitarnej Czwórki). Zdecydowałem się złapać Seela, ktorego ewoluowałem w Dewgonga.


W efekcie końcowym otrzymałem według mnie bardzo ciekawy i uniwersalny zestaw. Przejście Elitarnej Czwórki nie stanowiło większego problemu.


środa, 18 kwietnia 2018

Złapane shiny Pokémony

Marzec zakończyłem na opisie sześciu części z pięciu kolejnych generacji. Po White 2 powinienem był zagrać w wersję X lub Y. Nie miałem wówczas jednak do nich dostępu, więc na kilka miesięcy zrobiłem przerwę od Pokemonów. Gdy znowu przyszła mi chęć na rozgrywkę, wróciłem do pierwszych gier z serii, ale w nowej ich odsłonie. O nich opowiem w ciągu najbliższych dni przy okazji nowych wpisów na blogu. Dziś skupię się na wszystkich Pokemonach shiny, które udało mi się do tej pory spotkać.

Moje pierwsze spotkanie z shiny pokemonem nastąpiło w wersji Emerald. Złapałem go w Granite Cave przy mieście Dewford Town. Jeśli zapytałbym, jaki to pokemon, prawdopodobnie większość prawidłowo wytypowałoby zielonego Zubata, bo to najpowszechniejszy stwór spotykany w jaskiniach. Mimo wszystko pierwsze w życiu spotkanie z shiny było dużym zaskoczeniem i oczywiście musiałem go złapać.


Drugie spotkanie z shiny pokemonem nastąpiło stosunkowo szybko po poprzednim, bo już podczas rozgrywki w Platinum, czyli kolejnej grze, którą rozgrywałem zaraz po Emerald. Tym razem był to różowy Tentacool na drodze 213 podczas surfowania. Pamiętam, że było to pod koniec gry, gdy podstawowy team miałem już mocno wytrenowany. Nie próbowałem nawet osłabiać Tentacool na poziomie 26, tylko od razu rzuciłem go Ultra Ballem.


Do tej pory, w konsolowych wersjach gry, spotkałem jedynie dwa powyższe pokemony w wersji shiny. Grając w Soul Silver przez chwilę myślałem, że spotkany przeze mnie Smeargle z zielonym ogonem również jest shiny, ale okazał się zwykłą wersją. Trochę nakombinowali z nim. Początkowo w II generacji Smeargle normalnie miał czerwoną końcówkę ogona, a w wersji shiny zieloną. Od III generacji zrobili na odwrót. Jestem ciekaw z czego wynikała ta zmiana.

Prócz dwóch wspomnianych pokemonów spotkanych w konsolowych wersjach gry, trafiłem jeszcze na jednego shiny w Pokemon Go, w które nie grałem do tej pory zbyt dużo. Chodzi o Shuppeta. Co dodatkowo jest zaskakujące, jego shiny wersję trafiłem już przy pierwszym napotkanym Shuppecie w grze. Niestety wówczas nie udało mi się go złapać z powodu wykorzystania wszystkich balli. Miałem więc wielkie szczęście, a zarazem wielkiego pecha. Obawiałem się, że już nigdy nie trafię na kolejnego w wersji shiny, ale o dziwo udało się to już przy trzynastej napotkanej sztuce w grze. Niektórzy skarżyli się, że mają na liczniku grubo ponad 100 spotkanych Shuppetów, a żaden z nich nie był shiny. Mi natomiast udało się trafić na dwa przy tylko trzynastu widzianych. Drugiego oczywiście już złapałem. Są to do tej pory jedyne shiny spotkane w Pokemon Go, ale jak wspomniałem, nie gram w to zbyt wiele. Poniżej dokumentacja filmowa mojego Shuppeta.



Aktualizacja 25 kwietnia 2018 r.:
Właśnie jestem w trakcie gry w Pokemon Ruby (opiszę, gdy przejdę i nadrobię wpisy z wcześniej już ogranych wersji) i udało mi się złapać kolejnego shiny. Niestety znowu trafił się Tentacool. Spotkałem go tym razem na drodze 119 podczas surfowania.


Jako że miałem już Tentacoola w wersji shiny, postanowiłem ewoluować go w Tentacruela. Wystarczyło wbić jeden poziom, a nie było to trudne, bo pokemon na tym poziomie posiadał całkiem niezłe ataki. Szkoda, że mam już ustalony podstawowy team, bo Tentacruela jeszcze nigdy nie trenowałem, a wydaje się mocny. Chociaż nie wiem, czy typ wodno-trujący byłby szczególnie przydatny podczas ligi w III generacji.