poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Pokémon SoulSilver

Kolejna sentymentalna rozgrywka, w której po części wybierałem pokemony, jakie zapisały się w mojej pamięci w szczególny sposób. Tym razem miałem już dużo więcej doświadczenia w porównaniu do grania w opisywane wcześniej Crystal. Założenie było oczywiście jak zwykle, żeby dobierać pokemony z danej generacji.

W SoulSilver zacząłem grać zaraz po przejściu FireRed. Po przejściu kilku wersji opierających się na regionie Kanto, czyli wszystkich gier z I oraz II generacji (po przejściu ligi w regionie Johto zawsze wraca się do Kanto), szczególnie znudziła mi się jedna ze ścieżek. Chodzi o mini labirynt w postaci Route 13. Nie wiem dlaczego, ale strasznie ją znienawidziłem w ostatnim czasie. Wiem, że kiedyś jeszcze wrócę do pierwszych odsłon gier (zostało mi kilka do przejścia), ale zdecydowanie muszę sobie zrobić dłuższą przerwę, aż zniechęcenie do wspomnianej ścieżki minie. Choć z tego co kojarzę, to podczas gry można ją chyba ominąć.


Grając w II generację po raz pierwszy, przy okazji Crystal, jako startera wybrałem Cyndaquil. Wtedy moim ulubionym był typ ognisty i nawet nie zastanawiałem się nad wyborem. Jednak to Totodile'a darzyłem zawsze największą sympatią. Przy omawianiu na tym blogu wersji Crystal, wspominałem, że II generację po raz pierwszy widziałem u kolegi na komputerze. Zrobiła ona na mnie wtedy duże wrażenie. Wówczas kolega trenował właśnie Totodile'a, więc był to pierwszy starter z nowego regionu Johto, którego poznałem. Zapewne miało to wpływ na moje dzisiejsze postrzeganie tego stwora. Po ewolucjach, Feraligatr był zawsze jednym z podstawowych członków mojej grupy.

Elektryczny typ w moim teamie pojawił się bardzo szybko. Mareep jest dostępny na wczesnym etapie gry i zaraz po złapaniu postanowiłem go trenować. On, jak i jego kolejne formy, Flaaffy i Ampharos, zawsze dobrze sobie radziły w walce. Ostateczna forma była zwykle najpotężniejsza z trenowanych przeze mnie w tej rozgrywce pokemonów. Prócz ataków elektrycznych zostawiłem mu również robaczy, który dobrze sprawował się przeciw pokemonom psychicznym, na które nie miałem silnej kontry.

Sudowoodo jest pokemonem, do którego miałem szczególny sentyment. W dzieciństwie, jak wszyscy w mojej szkole podstawowej, ja również oczywiście zbierałem tazosy z chipsów. Sudowoodo był pierwszym i jednym z nielicznych z II generacji, jakiego zdobyłem. Na dodatek była to pamiątka z wakacji w Grecji. Dzięki temu posiadałem tazosa z nowej generacji w czasie, gdy w Polsce ona jeszcze nie weszła. Pamiętam zazdrość kolegów, którzy oferowali po kilka swoich rzadkich egzemplarzy za ten jeden mój. Z tego powodu już dawno założyłem sobie, że kiedyś muszę w końcu zagrać tym pokemonem w prawdziwej grze. Jak wszyscy wiedzą, odgrywa on pewną rolę w fabule. Coś jak Snorlax w Kanto. Podczas walk służył mi głównie do ataków kamiennych i walczących.

Jako czwartego pokemona postanowiłem dołączyć do grupy ognistego. Nie miałem tutaj zbyt dużego wyboru: Magcargo, Houndoom, ewentualnie Entei. Houndooma nie zdobyłem w ogóle podczas rozgrywki, bo nie lubię chodzić po Safari Zone. Zastanawiałem się między Magcargo a Enteiem i w końcu padło na tego pierwszego. Legendy od razu mają wysoki lvl (tutaj 40), więc uznałem, że to pójście na łatwiznę. Zdobycie Slugmy (pre-ewolucji Magcargo) wymaga trochę kombinowania. Przed ukończeniem ligi można jedynie dostać jego jajko od Primo. Mężczyzna znajduje się w Pokémon Center w Violet City. Może od niego otrzymać jajka różnych pokemonów w zależności od wybranego przez nas kodu. Kod ten jest inny w zależności od egzemplarza gry i niby losowy. Jednak w internecie można łatwo znaleźć generator, który pokazuje, jaki konkretnie kod da u odpowiednie jajko. Magcargo używałem przede wszystkim do ataków ognistych, ale radził sobie dobrze również z kamiennymi z racji swojego drugiego typu.

Chciałem, żeby czwarty pokemon, który dołączy do mojej podstawowej grupy, był typu lodowego. Wybrałem Delibirda głównie z tego powodu, że akurat głośno się o nim zrobiło w świecie Pokemon Go. W tym czasie zastanawiano się, kiedy w końcu dodadzą go oraz Smeargle'a do rozgrywki. Niewątpliwym atutem Delibirda była możliwość latania na nim. Muszę przyznać, że początkowo traktowałem go raczej jako ciekawostkę, niż poważnego kandydata do trenowania. Posiada tylko jeden specyficzny atak o nazwie Present. Po użyciu rani lub leczy przeciwnika o pewną liczbę punktów życia. Poza tym nie potrafi samodzielnie nauczyć się żadnego innego. Można jednak nauczyć go silnych ataków lodowych z TMów, z czego skorzystałem. Mimo słabej defensywy, z silnymi lodowymi atakami sprawował się całkiem dobrze.

W przypadku Hitmontopa historia jest zbliżona do tej, o której pisałem w przypadku Sudowoodo. W swojej krótkiej historii kolekcjonera tazosów posiadałem jedynie dwa z II generacji. Był to opisywany wcześniej Sudowoodo i właśnie Hitmontop. Żeby go zdobyć, trzeba najpierw dostać Tyrogue'a od Kiyo w jaskini Mt. Mortar, a następnie odpowiednio go ewoluować. Należy tak manipulować statystykami, aby atak i defensywa u powstałej ewolucji były na tym samym poziomie. Dobierają się one jakby losowo, więc zaraz przed ewolucją na 20 poziomie warto zapisać grę. Gdy się nie uda, wczytujemy grę i używamy na Tyrogue przedmiotu Iron (podnosi defensywę) lub Protein (podnosi atak). Trzeba kombinować do skutku, aż uzyska się oczekiwaną ewolucję. Muszę przyznać, że Hitmontop był najsłabszym z moich towarzyszy z podstawowej drużyny. Nie uczył się zbyt wielu silnych ataków, a nawet TMy niewiele pomagały. Całe szczęście mógł się nauczyć mojego ulubionego ataku ziemnego Dig. Szczerze mówiąc zostawiłem go w drużynie na czas ligi tylko z sentymentu.


Moja finałowa szóstka była niewątpliwie zbiorem bardzo ciekawych stworów, jednak nie tworzyła tak potężnego zestawu, jak w przypadku przedwczoraj opisywanej grupy z FireRed. Mimo to pokonanie Elitarnej Czwórki nie przysporzyło zbyt dużego problemu.


Ukończywszy ligę, ruszyłem na podbój regionu Kanto. W międzyczasie postanowiłem wymienić Hitmontopa na napotkanego Snorlaxa, natomiast zamiast Magcargo dołączyłem do grupy Mewtwo. Z takim zespołem ruszyłem w końcu na ostatecznego przeciwnika, jakim jest Red. Na poniższym zrzucie ekranu pokazuję poziomy zaraz po pokonaniu przeciwnika (Mewtwo dostał kilka Rare Candy).



sobota, 28 kwietnia 2018

Pokémon FireRed

Pisałem już wcześniej o tym, że nie udało mi się uzyskać dostępu do wyższych generacji niż piąta i przez to zrobiłem sobie kilkumiesięczną przerwę od grania w pokemony. Jednak chęć znowu się pojawiła. Zdecydowałem wrócić do pierwszej generacji i ponownie przechodzić kolejne wersje. Szybko doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie wybrać którąś z odnowionych wersji. Padło na FireRed.

Kiedyś, grając w pokemony, zastanawiałem się, jak ludzie mogą przechodzić je po kilka razy. Przejście jakiejś części pierwszy raz było dla mnie ciekawym doświadczeniem. Intrygował mnie przebieg wydarzeń i ciągle nowe stwory. Dziwiłem się natomiast, że ludzie chwalili się przejściem wszystkich wersji z danej generacji. Przecież każda z nich jest praktycznie tym samym. Po przejściu sześciu kolejnych gier z serii w końcu to zrozumiałem. Cała otoczka fabularna i konstrukcja świata (obie rzeczy zawsze proste w zasadzie) są tylko pretekstem do tworzenia swojego idealnego teamu i trenowania coraz to nowych towarzyszy. Większość gry w moim wykonaniu i tak skupia się na analizowaniu statystyk. Często podczas rozgrywki równie dużo czasu poświęcam na analizowanie tabelek z bulbapedii, co na zwiedzanie świata gry. Dobieram najwygodniejsze i najbardziej uniwersalne zestawy ataków i oczywiście drużynę. To mi teraz sprawia największą przyjemność. Element cRPG jest w tej grze najważniejszy, ale o tym akurat zawsze wiedziałem.


Tworząc swój team w FireRed postanowiłem kierować się głównie swoim sentymentem do poszczególnych stworków. Wybierałem te, których nigdy wcześniej nie trenowałem, a zawsze mi się podobały.

Co prawda moim ulubionym starterem z pierwszej generacji jest oczywiście Charmander, jednak jego linię ewolucyjną poznałem już kilkukrotnie w historii swoich gier. Tym razem postanowiłem wybrać najmniej poznanego przeze mnie startera i chyba najbardziej niedocenianego przez wszystkich, czyli Bulbasaura.

Primeape'a poznałem i polubiłem podczas oglądania serialu anime. Był on jednym z towarzyszy Asha. Grając kiedyś w wersję Yellow na Game Boyu, zawsze uważałem, że Mankey, którego można spotkać już na wczesnym etapie gry, jest ciekawym pokemonem. Wyróżniał się pod tym względem na tle innych możliwych do złapania na początku dzikich stworów. Jednak wówczas nie doceniałem potencjału ataków walczących, a z powodu małego doświadczenia tworzyłem raczej drużyny oparte na standardowych typach. Primeape jest moim ulubionym pokemonem walczącym z I generacji, więc musiał się znaleźć w zespole.

Trzeci towarzysz dołączył do mojej grupy trochę przypadkowo. Spotkanie Jigglypuffa ponownie obudziło mój sentyment związany z czasami oglądania serialu. Ponadto nigdy na poważnie nie trenowałem pokemona typu normalnego, więc postanowiłem z nim poeksperymentować. Zawsze wydawało mi się, że pokemony normalne są mało przydatne i nudne. Kiedyś trenowałem Raticate'a, ale nie spełniał moich oczekiwań i szybko go wymieniłem, więc nie miałem dobrych wspomnień związanych z tym typem. Podczas trenowania Wigglytuffa okazało się, że byłem w błędzie. Pokemony normalne nie są superefektywne na żaden tym, ale jednocześnie, prócz walczących, nie mają żadnych słabości, więc są bardzo wytrzymałe w pojedynku. Poza tym często mogą się nauczyć wielu potężnych ataków różnych typów z TMów. Wigglytuff uzupełniał moją drużynę o kilka typów, których by mi brakowało i radził sobie tam, gdzie inny nie mieli szans..

Do tej pory nigdy nie używałem pokemonów, które do ewolucji potrzebują wymiany pomiędzy graczami. W czasach gry na Game Boyu nie znałem nikogo, kto również miałby kartridż z pokemonami. W przypadku emulatorów nie potrafiłem natomiast łączyć dwóch rozgrywek. Przez to niektóre pokemony były dla mnie zawsze nieosiągalne. Podczas gry w FireRed postanowiłem to zmienić. Wcześniej słyszałem od kolegi, że jest sposób na wymianę w emulatorach i on często z niej korzystał. Nietrudno było mi odnaleźć w internecie poradnik na ten temat. W ten sposób podczas rozgrywki pobawiłem się, żeby zdobyć prawie wszystkie ewolucje pierwszej generacji, które do tej pory były dla mnie nieosiągalne. Spośród dostępnych najbardziej przydatny w mojej drużynie był psychiczny Alakazam. Okazał się on zdecydowanie najpotężniejszym członkiem mojej grupy. Po części pomógł w tym zapewne fakt, że pokemony z wymiany dostają więcej doświadczenia za każdy wygrany pojedynek, więc szybciej zyskują poziomy.

Marowak to kolejna już sentymentalna postać. Zawsze podobał mi się pomysł na tego stworka. W dodatku jest typu ziemnego, a jak już pisałem wielokrotnie, uważam posiadanie tego typu w drużynie za bardzo przydatne za równo do obrony, jak i ataku.

Dewgong pojawił się w moim teamie na sam koniec i trochę przypadkiem. Przez całą rozgrywkę planowałem, że w mojej grupie znajdzie się Kingdra. Została wprowadzona dopiero w II generacji, ale zakładałem, że w FireRed da się ją zdobyć. Wszelkie źródła temu nie przeczyły. Sporo się namęczyłem nad zdobyciem Dragon Scale, które jest potrzebne do ewolucji Seadry przez wymianę. W regionie Kanto nie da się zdobyć tego przedmiotu (nie przed ukończeniem ligi). Początkowo postanowiłem przetransferować go z wersji Crystal, gdzie Dragon Scale można znaleźć w jaskini Mt. Mortar. Niestety gra uniemożliwiała połączenie pomiędzy różnymi generacjami. Zostało więc szukanie w wersjach z III generacji. Miałem akurat save z Emerald. Tam smoczą łuskę da się zdobyć poprzez złapanie m.in. Horsea, która może posiadać ją przy sobie. Dopiero po kilkunastu złapanych sztukach Horsea trafiłem na taką, która ma Dragon Scale. Wreszcie mogłem ponownie zabrać się za wymianę. Niestety tutaj pojawiła się kolejna przeszkoda. Co prawda wymiana odbywała się bez problemu, ale Seadra nie chciała ewoluować po przeniesieniu jej do FireRed. Natomiast, gdy z powrotem oddałem ją do Emerald, to od razu następowała ewolucja w Kingdrę. Przy bezpośredniej próbie przeniesienia Kindry do FireRed wyskakiwała informacja, że na razie nie jest to możliwe. Uświadomiłem sobie, że do czasu przejścia ligi i uaktualnienia pokedexu na nowe pokemony, możliwe jest zdobycie jedynie stworów z I generacji. W ten sposób zostałem z jednym wolnym miejscem w drużynie. Potrzebowałem kogoś wodnego, kto potrafi nauczyć się ataków lodowych lub smoczych (kontry na Lance'a z Elitarnej Czwórki). Zdecydowałem się złapać Seela, ktorego ewoluowałem w Dewgonga.


W efekcie końcowym otrzymałem według mnie bardzo ciekawy i uniwersalny zestaw. Przejście Elitarnej Czwórki nie stanowiło większego problemu.


środa, 18 kwietnia 2018

Złapane shiny Pokémony

Marzec zakończyłem na opisie sześciu części z pięciu kolejnych generacji. Po White 2 powinienem był zagrać w wersję X lub Y. Nie miałem wówczas jednak do nich dostępu, więc na kilka miesięcy zrobiłem przerwę od Pokemonów. Gdy znowu przyszła mi chęć na rozgrywkę, wróciłem do pierwszych gier z serii, ale w nowej ich odsłonie. O nich opowiem w ciągu najbliższych dni przy okazji nowych wpisów na blogu. Dziś skupię się na wszystkich Pokemonach shiny, które udało mi się do tej pory spotkać.

Moje pierwsze spotkanie z shiny pokemonem nastąpiło w wersji Emerald. Złapałem go w Granite Cave przy mieście Dewford Town. Jeśli zapytałbym, jaki to pokemon, prawdopodobnie większość prawidłowo wytypowałoby zielonego Zubata, bo to najpowszechniejszy stwór spotykany w jaskiniach. Mimo wszystko pierwsze w życiu spotkanie z shiny było dużym zaskoczeniem i oczywiście musiałem go złapać.


Drugie spotkanie z shiny pokemonem nastąpiło stosunkowo szybko po poprzednim, bo już podczas rozgrywki w Platinum, czyli kolejnej grze, którą rozgrywałem zaraz po Emerald. Tym razem był to różowy Tentacool na drodze 213 podczas surfowania. Pamiętam, że było to pod koniec gry, gdy podstawowy team miałem już mocno wytrenowany. Nie próbowałem nawet osłabiać Tentacool na poziomie 26, tylko od razu rzuciłem go Ultra Ballem.


Do tej pory, w konsolowych wersjach gry, spotkałem jedynie dwa powyższe pokemony w wersji shiny. Grając w Soul Silver przez chwilę myślałem, że spotkany przeze mnie Smeargle z zielonym ogonem również jest shiny, ale okazał się zwykłą wersją. Trochę nakombinowali z nim. Początkowo w II generacji Smeargle normalnie miał czerwoną końcówkę ogona, a w wersji shiny zieloną. Od III generacji zrobili na odwrót. Jestem ciekaw z czego wynikała ta zmiana.

Prócz dwóch wspomnianych pokemonów spotkanych w konsolowych wersjach gry, trafiłem jeszcze na jednego shiny w Pokemon Go, w które nie grałem do tej pory zbyt dużo. Chodzi o Shuppeta. Co dodatkowo jest zaskakujące, jego shiny wersję trafiłem już przy pierwszym napotkanym Shuppecie w grze. Niestety wówczas nie udało mi się go złapać z powodu wykorzystania wszystkich balli. Miałem więc wielkie szczęście, a zarazem wielkiego pecha. Obawiałem się, że już nigdy nie trafię na kolejnego w wersji shiny, ale o dziwo udało się to już przy trzynastej napotkanej sztuce w grze. Niektórzy skarżyli się, że mają na liczniku grubo ponad 100 spotkanych Shuppetów, a żaden z nich nie był shiny. Mi natomiast udało się trafić na dwa przy tylko trzynastu widzianych. Drugiego oczywiście już złapałem. Są to do tej pory jedyne shiny spotkane w Pokemon Go, ale jak wspomniałem, nie gram w to zbyt wiele. Poniżej dokumentacja filmowa mojego Shuppeta.



Aktualizacja 25 kwietnia 2018 r.:
Właśnie jestem w trakcie gry w Pokemon Ruby (opiszę, gdy przejdę i nadrobię wpisy z wcześniej już ogranych wersji) i udało mi się złapać kolejnego shiny. Niestety znowu trafił się Tentacool. Spotkałem go tym razem na drodze 119 podczas surfowania.


Jako że miałem już Tentacoola w wersji shiny, postanowiłem ewoluować go w Tentacruela. Wystarczyło wbić jeden poziom, a nie było to trudne, bo pokemon na tym poziomie posiadał całkiem niezłe ataki. Szkoda, że mam już ustalony podstawowy team, bo Tentacruela jeszcze nigdy nie trenowałem, a wydaje się mocny. Chociaż nie wiem, czy typ wodno-trujący byłby szczególnie przydatny podczas ligi w III generacji.


niedziela, 25 marca 2018

Pokémon White 2

Pokémon White 2 to pierwsza odsłona, w której podstawowy team, z którym miałem przejść ligę, ustaliłem jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki. Druga część w regionie Unova oferowała w zasadzie te same stwory, które zdążyłem już poznać, więc w czasie poprzednich zmagań mogłem zaplanować najlepszy, w moim mniemaniu, skład.


Wybór startera był tym razem bardzo prosty. Trawiastego już trenowałem, ognisty najmniej odpowiadał mi pod względem wyglądu, więc padło na wodnego Oshawotta. Okazał się on łatwiejszy w trenowaniu od Snivy'ego. W miarę osiągania kolejnych form uczył się silnych ataków, nie tylko typu wodnego, ale też na przykład normalnych, do użycia których wykorzystywał trzymaną przez siebie muszlę.

Drugiego dodanego tutaj pokemona chciałem wstawić jeszcze w pierwszej części White, ale gdy go poznałem, to niestety nie było już dla niego miejsca w podstawowym składzie. Chodzi o Drilbura, który ewoluuje w Excadrill. We wcześniejszych wpisach wspominałem, że lubię pokemony ziemne oraz w połowie stalowe. Tutaj miałem połączenie obu. Bardzo przydatny pokemon.

Lodowego pokemona dodałem jedynie ze względu na jego wygląd. Podoba mi się zarówno Cubchoo, jak i jego druga forma Beartic. Projektanci stworów stworzyli już całą serię tego typu pokemonów, gdzie pierwsza forma to mały misiek, a druga wielki niedźwiedź. Mam na myśli Teddiursa/Ursaring (normalny), Cubchoo/Beartic (lodowy), Pancham/Pangoro (walcząco-mroczny) i Stufful/Bewear (normalno-walczący). Ciekawe, czy w przyszłości zdecydują się dodawać nowe, żeby można było stworzyć team z samych niedźwiedzi. Spośród dostępnych moimi faworytami są Pangoro i Beartic.

Czwartego tutaj pokemona, podobnie jak to było w przypadku Excadrilla, chciałem dodać do teamu w pierwszej części White. Niestety w tym wypadku miałem już w drużynie typ trawiasty. Z tego powodu legendarny Virizion musiał zaczekać do sequela. Szczególnie zaintrygowało mnie w nim rzadko spotykane połączenie trawy i walki. Trawiaste pokemony nie mają zazwyczaj wielu silnych ataków, więc ten drugi typ jest ciekawym urozmaiceniem.

Z czwartym pokemonem miałem mały problem. Chciałem, żeby był nim Hydreigon. W wersji White 2 nie da się jednak zdobyć dziko występującej pierwszej jego formy Deino, a nie chciałem zaczynać treningu od drugiej formy Zweilousa. Początkowo planowałem więc złapać dwie sztuki Zweilousa, poprzez breeding uzyskać jajko zawierające Deino i dopiero jego wytrenować do odpowiedniego poziomu. Jednak po złapaniu drugiej formy smoka, zdałem sobie sprawę, jak wolno wbija mu się doświadczenie. Byłem ponadto już zmęczony piątą generacją i raczej dążyłem już do zakończenia gry. W ten sposób zostawiłem sobie złapanego Zweilousa, a do zakończenia ligi zdołałem wbić mu ledwie jeden poziom.

Na ostatniego kompana do teamu nie miałem zbytnio pomysłu. W końcu zdecydowałem, że powinien być on typu psychicznego. W pierwszej części White trenowałem przez jakiś czas pokemona o nazwie Musharna, więc teraz nie chciałem zaczynać tego od nowa. Miałem też Swoobata, ale nie był on zbyt silny. Ostatecznie zdecydowałem, że najlepszym wyborem spośród pozostałych dostępnych będzie Beheeyem, który ewoluuje z Elgyema. Przyznam, że był to zapychacz, choć nie mogę powiedzieć, że nieprzydatny.



Zwycięski team w całej okazałości prezentuje się poniżej.


Jak już wspominałem w którymś wpisie, czwartą generację wspominam najmilej spośród dotychczas ogranych (nie grałem do tej pory w późniejsze wersje). Jednak dwie części, jedna po drugiej, okazały się być męczące i pod koniec White 2 parłem już prosto do celu. Z tego też powodu zakończyłem rozgrywkę zaraz po przejściu ligi licząc, że jeszcze do niej wrócę. Od roku stoi jednak nieruszona. Może kiedyś będę kontynuować, a może po prostu zacznę nową grę, tym razem w wersji Black.

Pokémon White

Przy tworzeniu gry dla piątej generacji, autorom udało się wycisnąć dużo więcej z możliwości pierwszych DSów. Efekty graficzne robią tutaj dużo większe wrażenie niż miało to miejsce w Platinum. Ponownie byłem pod wrażeniem. Podobała mi się również decyzja o umieszczeniu w podstawowej rozgrywce jedynie nowych pokemonów dodanych w piątej generacji. Zwykle, podczas pierwszego spotkania z nowym regionem, staram się w miarę możliwości wypełniać cały pokedex i łapię każdego nowo spotkanego pokemona. Nawet jeśli pochodził ze starych wersji. We White nie musiałem tracić balli na stworki, z którymi zdążyłem się już obyć. Pojawiły się one dopiero po przejściu ligi.


W tej wersji po raz pierwszy odstąpiłem od zwyczaju wybierania startera ognistego. Zrobiłem to pomimo dostępności lubianego przeze mnie w poprzednich wersjach połączenia typów ognistego z walczącym. Nie wybrałem Tepiga, ponieważ najmniej podobał mi się spośród dostępnych starterów (tyczy się to równiesz wszystkich późniejszych jego ewolucji). Do mojej grupy trafił więc Snivy, który po ewolucji kolejno w Servine oraz Serperiora, został ze mną do końca rozgrywki. Ten z kolei najbardziej mi się podobał z dostępnych. Ligę ukończył na 53 lvl.

Drugiego pokemona wybrałem ze względu na jego bardzo przydatne połączenie typów. Chodzi o Tympole'a. Jest to wodny stwór, który po ewolucji w Palpitoada, a następnie w Seismitoada zyskuje dodatkowo typ ziemny. Można go spotkać na wczesnym etapie gry, co zawsze jest zaletą, jeśli chcemy trenować danego pokemona do końca. Seismitoad ukończył ligę na 50 lvl.

Trzecim stałym towarzyszem okazał się Darumaka ze względu na to, że szukałem dobrego pokemona ognistego. Przy jego wyborze popełniłem mały błąd. Liczyłem, że po ewolucji w Darmanitana, będę miał dostęp do jego Zen Mode, dzięki czemu zyskam dodatkowo typ psychiczny. Okazało się niestety, że trzeba złapać specjalny egzemplarz tego pokemona dostępny dopiero w późniejszym etapie gry. Gdy miałem do niego dostęp, posiadany przeze mnie Darmanitan miał już wysoki poziom i nie chciałem trenować go od początku. Ostatecznie ligę ukończył na 49 lvl.

Scraggy'ego złapałem chwilę po Darumace. Oba stają się dostępne na piaszczystej drodze nr 4 za Castelia City. Ten mroczno-walczący stwór spodobał mi się, gdy po raz pierwszy zobaczyłem go jako zabawkę dodawaną do zestawów dziecięcych w McDonaldzie. Niestety nawet po ewolucji w Scrafty'ego nie był on zbytnio silny ani wytrzymały. Dotychczasowe trenowane przeze mnie pokemony walczące wywindowały trochę moje oczekiwania. Trzymałem go jednak ze względu na fajny wygląd. Tak czy inaczej okazał się przydatny podczas ligi, którą ukończył na 51 lvl.

Generację piątą można by było nazwać generacją robaków. Jeśli dobrze liczę, dodano ich aż 9 rodzajów (nie licząc ewolucji, z którymi byłoby razem 18 sztuk) tworzących wiele niespotykanych wcześniej połączeń. Wprowadzono nawet robaczą legendę. W związku z tym, nic dziwnego, że i w moim teamie musiało się znaleźć miejsce dla jednego z nich. Padło na kamiennego Dwebble, który ewoluuje w Crustle. Nie był to jednak jedyny robak, który przetoczył się przez moją drużynę z zamiarem trenowania na stałe. Wcześniej eksperymentowałem również z trującym Scolipede (złapany jako Venipede). Ostatecznie jednak nie było dla niego miejsca. Był jeszcze jeden, ale o nim napiszę w następnym akapicie, dotyczącym ostatniego członka mojej grupy. Crustle zakończył ligę na 49 lvl.

Ostatni pokemon, którego mogę zaliczyć do zwycięskiej szóstki, był dla mnie zaskoczeniem. Ustalając skład na Elitarną Czwórkę, wybór padł na ognistego robaka Volcarona. Jest on do złapania w Relic Castle jako pokemon specjalny. Wyłącznie jeden egzemplarz na 70 lvl. Co prawda wcześniej można zdobyć jajko jego wcześniejszej formy Larvesty, ale wytrenowanie jej samodzielnie przed mistrzostwami do poziomu 59, na którym ewoluuje, uznałem za mało realne. W zasadzie dołączyłem go do finałowego składu z braku ciekawszych możliwości. Po złapaniu praktycznie go nie trenowałem i mimo wysokiego levelu słabo sobie radził podczas mistrzostw. Osoby, które przeszły wersję Black lub White, wiedzą, że z powodu pewnych nieoczekiwanych zdarzeń, podczas mistrzostw można wymienić któregoś ze swoich pokemonów na jedną ze smoczych legend (Reshiram lub Zekrom w zależności od posiadanej wersji). Jest to przydatne szczególnie wtedy, gdy nie mamy w swoim teamie nikogo, kto posługiwałby się atakami lodowymi lub smoczymi, które będą przydatne w starciu ze smokiem przeciwnika. Z tego powodu wymieniłem Volcarona na Zekroma. Ten elektryczny smok zakończył ligę na tym samym poziomie, na którym został złapany, czyli 50 lvl.


Poniżej cały skład mojej finałowej szóstki.


Podczas drugiego przechodzenia ligi zamieniłem Crustle'a na nowego legendarnego smoka dostępnego po pierwszym przejściu ligi. Chodzi oczywiście o Kyurema.


Muszę przyznać, że wersje Black i White wspominam obecnie najmilej (podkreślam tu, że nie grałem do tej pory w późniejsze generacje). Świadczyć o tym może również to, że chyba najdłużej spędziłem w tej grze, spośród wszystkich dotychczasowych, jeśli liczyć czas po zakończeniu ligi. Chętnie odkrywałem wszystkie pozostałe sekrety i podejmowałem przygotowane wyzwania. W przypadku pozostałych wersji często nudziłem się po dotarciu do Hall of Fame.

piątek, 23 marca 2018

Pokémon Platinum

Czwarta generacja przenosi fanów z gameboya na konsole Nintendo DS. Twórcy wykorzystali możliwości ekranu dotykowego wprowadzając usprawnienia w nawigacji po menu. Grafika i mechanika oczywiście została usprawniona w stosunku do poprzednika, jednak zmiany nie zapierały tchu w piersiach aż tak, jak to było w przypadku wcześniejszych spotkań z nową generacją. W Platinum zacząłem grać zaraz po przejściu ligi w Emerald. Niedoskonała emulacja trzeciej generacji uniemożliwiła mi dalszej rozgrywki w tej odsłonie.

Startery w czwartej generacji zostały wyposażone w dość przewrotne typy. Jak zwykle początkowo mamy do wyboru trawę, ogień i wodę. Każdy jest odporny na jednego z pozostałych, a wrażliwy na drugiego. Przy ewolucji w trzecią formę sytuacja jednak się zmienia. Towarzysze zyskują typ, który daje im przewagę nad wcześniej górującym odpowiednikiem.


W trzeciej generacji bardzo byłem zadowolony ze startera, który łączył w sobie typy ognia i walki. Tym razem twórcy udostępnili takie samo połączenie w postaci ewolucji Chimchara. Ponadto uważam, że Infernape to jeden z bardziej udanych starterów spośród wszystkich generacji. W związku z powyższy wybór padł właśnie na niego.

Drugiego pokemona, który został u mnie na stałe, spotkałem na jednej z pierwszych dostępnych ścieżek. Trafiając na elektrycznego Shinxa od razu pomyślałem, że będzie przydatny w drużynie. Poza tym już dawno nie trenowałem tego typu, więc wprowadzał on urozmaicenie w rozgrywce. Ostatecznie Luxray był jednym z potężniejszych atutów w teamie.

Przy decyzji o włączeniu Drifloona do podstawowego składu zadecydowało moje, ciągle niegasnące, zauroczenie pokemonami duchowymi. W tej wersji można było zdobyć kilka różnych przedstawicieli tego typu, ale Drifloona spotykamy na bardzo wczesnym etapie, a poza tym jest dość wyjątkowy, bo w całej grze można złapać wyłącznie jedną sztukę. Dodatkowo, po ewolucji, Drifblima mogłem nauczyć ataku Fly.

Bronzor to kolejny pokemon, którego zdecydowałem się na stałe trenować dopiero po złapaniu. Podobnie jak to było z Aronem w poprzedniej grze, tak i tu stalowy typ potwierdził swoją wielkość. Dodatkowo z typem psychicznym tworzył bardzo przydatne połączenie. Szczególnie podczas łapania legend. Bronzong wytrzymywał naprawdę wiele tur, podczas których mogłem swobodnie rzucać Ultra Ballami. Dodatkowo możliwość uśpienia przeciwnika sprawiała, że walkę można było przeciągać dowolnie długo do czasu, aż wrogi stwór dał się złapać.

Piątym towarzyszem stał się Gible. Początkowo kłopotliwy w trenowaniu. Robił sobie więcej szkodny, niż przeciwnikom. Jednak z czasem, najpierw po ewolucji w Gabite, a następnie Garchomp, stał się typowym bardzo wytrzymałym smokiem. Dodatkowo w połączeniu z drugim typem ziemnym często okazywał się niezastąpiony. Dzięki niemu uświadomiłem sobie zalety płynące z posiadania w drużynie pokemona ziemnego, co spowodowało, że w przyszłości już zawsze starałem się włączać ten typ do drużyny.

Z wyborem ostatniego pokemona miałem spory problem. Do tej pory używałem Azumarilla, którego wykorzystywałem do pływania. Jednak był on już dla mnie nudny (celowałem jedynie w nowe stwory), więc nie wzmacniałem go zbytnio, myśląc nad innym kandydatem. Początkowo nastawiałem się na Floatzela (ewoluuje z Buizela). Jednak po złapaniu nie spełniał on moich wszystkich oczekiwań. Jego zaletą była niewątpliwie szybkość, jednak okupiona słabą wytrzymałością. Nadal szukałem więc pokemona wodnego, którego dodatkowo można nauczyć ataków lodowych. Przeglądając listę dostępnych trafiłem na Mantyke. Początkowo nie zorientowałem się, że jego ewolucja Mantine pojawiła się już w drugiej generacji. Całkowicie umknął mi ten pokemon. Byłem jednak zadowolony z niego w walce, więc został do końca. Złapałem go tuż przed wejściem na Victory Road, więc musiałem trochę pogrindować, żeby nadgonić lvl na mistrzostwa.


Ostatecznie pokonanie Elitarnej Czwórki nie sprawiło mi wielkiego kłopotu. Uniknąłem błędów z poprzedniej części. Każdy członek grupy był silny i przydatny podczas decydujących starć.


środa, 21 marca 2018

Pokémon Emerald

Zwycięstwo nad REDem pobudziło we mnie chęć dalszej gry. W Crystal nie było już nic do zrobienia, więc szybko sięgnąłem po Pokemon Emerald. Było to w zasadzie moje pierwsze zetknięcie z trzecią generacją. O ile druga załapała się jeszcze na moją uwagę w serialu telewizyjnym oraz częściowo na tazosach z chipsów (w czasach dzieciństwa, gdy jeszcze się interesowałem tematem), to nowszych odsłon nie poznałem dotąd nigdy. Pierwsze co, po uruchomieniu gry, zaskoczył mnie po raz kolejny skok technologiczny w stosunku do poprzedniej wersji. Zarówno jeśli chodzi o grafikę, jak i o usprawnienia w mechanice. Szczególnie wygodne stało się zarządzanie pokemonami oraz całym ekwipunkiem. Dodatkowo teraz każdy pokemon miał swoją oryginalną miniaturkę, która wyświetlała się na liście przy jego nazwie. To bardzo pomagało w komunikacji.

Tym razem, podczas łapania pokemonów, nie ograniczałem się do swojej wiedzy. Wreszcie odkryłem Bulbapedię, która do dziś jest nieodłącznym elementem podczas każdej mojej gry. W zasadzie mam ją zawsze otwartą i na bieżąco porównuje wybrane statystyki. Podczas gry założyłem sobie, że wszystkie podstawowe pokemony należące do teamu mają pochodzić z trzeciej generacji.

Niestety straciłem gdzieś moje zapisy gry z etapów bezpośrednio przed lub w czasie ligi pokemon. Został mi jedynie zapis z dużo wcześniejszego etapu, gdy legendarny pokemon Kyogre został wybudzony.


Pierwszy wybór padł oczywiście na startera ognistego. W dalszym ciągu był to mój ulubiony typ. Dodatkowo ostatnia forma Torchica, czyli Blaziken, według mnie najlepiej się prezentowała spośród trzech dostępnych. Dzięki temu pokemonowi odkryłem jak bardzo przydatny jest typ walczący w teamie. Przede wszystkim jest to jedyna super efektywna kontra na pokemony normalne, których jest zawsze bardzo dużo. Poza tym kamień, lód, stal i mrok. W przyszłości już zawsze starałem się dołączyć do swojej grupy jakiegoś walczącego pokemona. Blaziken był najpotężniejszym spośród moich podopiecznych. Zdecydowanie za bardzo go nadużywałem w walkach, bo jego poziom był wyższy o około 10 od innych. Taka dysproporcja nie okazała się korzystna, bo inne pokemony stały się trochę zaniedbane i słabo radziły sobie podczas mistrzostw.

Z drugim pokemonem wiąże się zabawna historia. Był nim Ralts, którego można złapać na jednej z pierwszych ścieżek w grze. Postanowiłem go trenować przede wszystkim dlatego, że miał mieć typ wróżkowy (fairy). Dodatkowo na poziomie 17 uczył się dość silnego ataku trawiastego. Dopiero po czasie zorientowałem się, że coś jest nie tak. Na kolejnych poziomach uczył się innych ataków niż powinien. W końcu doczytałem, że typ wróżkowy (ta nazwa bardziej mi się podoba, niż "baśniowy") został wprowadzony dopiero od generacji VI. Okazało się więc, że Ralts, a później Kirlia i ostatecznie Gardevoir poznają jedynie ataki psychiczne (mogłem samodzielnie nauczyć innych typów, ale wtedy nie miałem jeszcze w zwyczaju korzystać z TMów). Dodatkowo wspomnieć należy, że trenowanie tego pokemona wyryło mi w pamięci, że ataki psychiczne mają zerową efektywność na mrok. Wielokrotnie się na to nacinałem, kiedy wystawiałem Gardevoir, która nic nie mogła zrobić nawet najsłabszym stworkom, jeśli były typu dark.

Trzeci pokemon to kolejne wielkie odkrycie żywiołu, który stał się w przyszłości jednym z moich ulubionych. Chodzi o pokemony stalowe, które mają świetną defensywę przeciw większości dostępnych typów. Mały Aron, który dołączył do mojego zespołu, mimo niskiego poziomu, wytrzymywał wiele ciosów od bardziej doświadczonych przeciwników. Nie koniecznie lubię czysty typ stalowy, ale w połączeniu z niektórymi innymi jest często niezastąpiony w drużynie. W mistrzostwach wzięła udział oczywiście trzecia forma Arona, czyli Aggron.

Kolejnym członkiem drużyny stał się Sableye złapany w tej samej jaskini, co wcześniej opisywany Aggron. Sableye to jeden z moich ulubionych pokemonów i to głównie dlatego chciałem go trenować. Ponadto typ duchowy, obok ognistego, był wówczas moim ulubionym typem. Później to zauroczenie stopniowo malało z uwagi na to, że duchy nie są aż tak bardzo przydatne w walce. Na poniższym screenie Sableye ma bardzo niski poziom. Spowodowane jest to tym, że przez większość gry zamiast niego używałem Azumarilla, który odpowiadał za wszystkie wodne ataki HM. Przed rozpoczęciem ligi nadrobiłem poziomy u ducha.

Piątym pokemonem, który na stałe dołączył do grupy, był kamienno-robaczy Anorith, którego wybrałem spośród dwóch skamielin. Później oczywiście ewoluował w Armaldo. Nie okazał się on zbyt przydatny, chociaż chyba udało mu się wykończyć jednego lub dwóch przeciwników. Powinienem go był bardziej wzmocnić przed mistrzostwami.

Ostatniego pokemona szukałem wśród trawiastych. Przez długi czas planowałem trenować Ludicolo z ciekawym połączeniem wodno-trawiastym. Jego pierwsza forma Lotad jest dostępny we wczesnym etapie gry. Niestety nie uczył on się samodzielnie zbyt ciekawych ataków ani wodnych, ani trawiastych, a jak wspominałem, ja wówczas nie używałem TMów. Hydro Pump było dopiero na 49 lvl, więc nie wiadomo, czy dotrwałbym do tego etapu. Musiałem więc szukać czegoś innego. Trafiło na dostępnego w późnym etapie gry Tropiusa.


Niestety nie udało mi się zachować zapisów gry z etapu około ligowego, więc przedstawione na screenach levele pokemonów nie odpowiadają rzeczywistym, których użyłem podczas mistrzostw. Wniosek jaki wyciągnąłem z tej części, to że nie należy skupiać swojej uwagi głównie na jednym pokemonie. Trzeba trenować całą grupę równomiernie. Blaziken miał wysoki lvl, nawet wyższy od wiele pokemonów elitarnej czwórki, ale nie dawał rady przeciw pokemonom, na które był wrażliwy. Ta seria dodatkowo mocno zmieniła moje upodobania do typów. Ognisty i duchowy przestały królować, a ich miejsce zajęły walczące, psychiczne i w połowie stalowe. Ogólnie te przynoszące wiele korzyści w walce.

wtorek, 20 marca 2018

Pokémon Crystal

Rozochocony przejściem Pokemon Yellow na emulatorze, postanowiłem sięgnąć po kolejną część. Zdecydowałem iść po kolei generacjami. Wybrałem wersję Pokemon Crystal, jako udoskonaloną dwóch wcześniejszych. Tę zasadę stosowałem również w kolejnych wyborach w przyszłości.

Mam duży sentyment do drugiej generacji gier. Sam nigdy wcześniej w nią nie grałem. Widziałem ją jedynie na komputerze u kolegi. Robiła na mnie wtedy naprawdę duże wrażenie. Przede wszystkim w końcu była to pełnoprawnie kolorowa gra. Kolosalny skok graficzny w stosunku do pseudo kolorowego Yellow. Świetny efekt dawał też cykl dnia i nocy. To był chyba pierwszy raz, gdy spotkałem taką mechanikę w grze.

Wiele lat minęło, gdy w końcu mogłem zagłębić się w ten świat. Patrząc na to teraz z perspektywy kilku zaliczonych gier z pokemonami, mogę stwierdzić, jak mało wiedziałem o pokemonach podczas grania w Crystal. Co prawda potrafiłem z głowy nazwać praktycznie wszystkie pokemony pierwszej generacji, ale cała moja wiedza wywodziła się raczej jedynie z serialu anime. Tłumaczy to, dlaczego większość moich pokemonów, którymi grałem w Crystal, pochodziła z pierwszej generacji. Wybierałem jedynie to, co już wcześniej znalem.


Podczas wyboru startera, w wersji Crystal, zdecydowałem, że towarzyszył będzie mi Cyndaquil. Ognisty typ był wówczas moim ulubionym. Po ewolucji w Quilavę, a następnie w Typhlosiona, ostatecznie przeprowadziłem go przez mistrzostwa na 46 poziomie.


Drugim pokemonem, który dołączył do mojej stałej grupy był zwykły pospolity Zubat. Zarówno w pierwszej formie, jak i później jako Golbat, nigdy nie zadawał zbyt dużych obrażeń, jednak jego zaletą była szybkość. Wraz z atakiem Confuse Ray była ona dużym atutem, który ratował mnie z wielu opresji. Usilnie próbowałem przed ligą ewoluować Golbata w Crobata (poprzez przyjaźń), jednak ciągle mi się to nie udawało. Ostatecznie Golbat odegrał kluczową rolę w ostatniej walce ligi. Lance'owi został jedynie Charizard z połową życia, ale wcześniej wyciął mi prawie wszystkie pokemony. Został mi jedynie Golbata, którego poświęciłem, żeby przywrócić Gyaradosa przy pomocy revive. W ten sposób udało się zwyciężyć. Golbata ewoluowałem w Crobata dopiero po mistrzostwach, gdzie osiągnął 40 lvl.


Kolejnym pokemonem stał się Magikarp. Tu nie ma długiej historii. Planowałem po prostu trenować potężnego Gyaradosa. Z ostatecznym poziomem 49, był on zawsze podporą mojej drużyny.


Jako elektryczny typ, postanowiłem włączyć do grypy Magnemite'a, który ewoluował w Magnetona. Stał się on bardzo przydanym i jednym z najpotężniejszych wśród moich kompanów. Na koniec ligi osiągnął poziom 39 lvl.


Do teamu postanowiłem dołączyć również jedynego smoka dostępnego w pierwszej generacji (jak wspominałem, wówczas jedynie te pokemony były mi znane), czyli Dratini. Do zakończenie mistrzostw zdołałem nabić poziom 43, więc ewoluowałem go jedynie do drugiej formy Dragonaira. Później zresztą również nie udało mi się doprowadzić go do Dragonite.


Z ostatnim szóstym pokemonem miałem problem. Przez całą grę chodziłem z kolejnymi ewolucjami Pidgeya, żeby móc latać pomiędzy miastami (Golbat nie potrafi nauczyć się HM02 Fly). Niestety, nawet trzecia forma Pidgeot, nie był zbyt przydatny w walce. Miał słabą obronę, a posiadałem już kontry na typy, przeciw którym jest on dobry. Postanowiłem wybrać pokemona trawiastego. Oczywiście, jak już wcześniej podkreślałem, szukałem jedynie wśród pierwszej generacji. Trafiło na Tangelę. Starałem się trochę podbić jej lvl na silnych stworach z Victory Road. Niestety podczas mistrzostw była ona kompletnie nieprzydatna. Ostateczny 32 lvl okazał się zbyt niski, żeby zaszkodzić realnie jakiemukolwiek pokemonowi ligi.


W ten sposób oficjalnie zakończyłem grę Pokemon Crystal. Nie był to jednak koniec mojej zabawy. Postanowiłem wykorzystać zawartość, którą twórcy zaoferowali po przejściu ligi. W późniejszym czasie przeszedłem ją również drugi raz (drugi zestaw pokemonów podaję na końcu).


Ostatecznie trafiłem na REDa. Początkowo okazał się on dla mnie zbyt silnym przeciwnikiem. Przez niego porzuciłem nawet granie na około rok. Wróciłem dopiero, gdy wyszło i popularne zrobiło się Pokemon Go. Wtedy ponownie nabrałem chęci na granie w oryginalne konsolowe odsłony. Podekspiłem trochę w Mt. Silver i główny BOSS wreszcie uległ.

Poniżej zwycięski team w drugim podejściu do ligi. Ta sama szóstka pokonała również REDa.