niedziela, 25 marca 2018

Pokémon White 2

Pokémon White 2 to pierwsza odsłona, w której podstawowy team, z którym miałem przejść ligę, ustaliłem jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki. Druga część w regionie Unova oferowała w zasadzie te same stwory, które zdążyłem już poznać, więc w czasie poprzednich zmagań mogłem zaplanować najlepszy, w moim mniemaniu, skład.


Wybór startera był tym razem bardzo prosty. Trawiastego już trenowałem, ognisty najmniej odpowiadał mi pod względem wyglądu, więc padło na wodnego Oshawotta. Okazał się on łatwiejszy w trenowaniu od Snivy'ego. W miarę osiągania kolejnych form uczył się silnych ataków, nie tylko typu wodnego, ale też na przykład normalnych, do użycia których wykorzystywał trzymaną przez siebie muszlę.

Drugiego dodanego tutaj pokemona chciałem wstawić jeszcze w pierwszej części White, ale gdy go poznałem, to niestety nie było już dla niego miejsca w podstawowym składzie. Chodzi o Drilbura, który ewoluuje w Excadrill. We wcześniejszych wpisach wspominałem, że lubię pokemony ziemne oraz w połowie stalowe. Tutaj miałem połączenie obu. Bardzo przydatny pokemon.

Lodowego pokemona dodałem jedynie ze względu na jego wygląd. Podoba mi się zarówno Cubchoo, jak i jego druga forma Beartic. Projektanci stworów stworzyli już całą serię tego typu pokemonów, gdzie pierwsza forma to mały misiek, a druga wielki niedźwiedź. Mam na myśli Teddiursa/Ursaring (normalny), Cubchoo/Beartic (lodowy), Pancham/Pangoro (walcząco-mroczny) i Stufful/Bewear (normalno-walczący). Ciekawe, czy w przyszłości zdecydują się dodawać nowe, żeby można było stworzyć team z samych niedźwiedzi. Spośród dostępnych moimi faworytami są Pangoro i Beartic.

Czwartego tutaj pokemona, podobnie jak to było w przypadku Excadrilla, chciałem dodać do teamu w pierwszej części White. Niestety w tym wypadku miałem już w drużynie typ trawiasty. Z tego powodu legendarny Virizion musiał zaczekać do sequela. Szczególnie zaintrygowało mnie w nim rzadko spotykane połączenie trawy i walki. Trawiaste pokemony nie mają zazwyczaj wielu silnych ataków, więc ten drugi typ jest ciekawym urozmaiceniem.

Z czwartym pokemonem miałem mały problem. Chciałem, żeby był nim Hydreigon. W wersji White 2 nie da się jednak zdobyć dziko występującej pierwszej jego formy Deino, a nie chciałem zaczynać treningu od drugiej formy Zweilousa. Początkowo planowałem więc złapać dwie sztuki Zweilousa, poprzez breeding uzyskać jajko zawierające Deino i dopiero jego wytrenować do odpowiedniego poziomu. Jednak po złapaniu drugiej formy smoka, zdałem sobie sprawę, jak wolno wbija mu się doświadczenie. Byłem ponadto już zmęczony piątą generacją i raczej dążyłem już do zakończenia gry. W ten sposób zostawiłem sobie złapanego Zweilousa, a do zakończenia ligi zdołałem wbić mu ledwie jeden poziom.

Na ostatniego kompana do teamu nie miałem zbytnio pomysłu. W końcu zdecydowałem, że powinien być on typu psychicznego. W pierwszej części White trenowałem przez jakiś czas pokemona o nazwie Musharna, więc teraz nie chciałem zaczynać tego od nowa. Miałem też Swoobata, ale nie był on zbyt silny. Ostatecznie zdecydowałem, że najlepszym wyborem spośród pozostałych dostępnych będzie Beheeyem, który ewoluuje z Elgyema. Przyznam, że był to zapychacz, choć nie mogę powiedzieć, że nieprzydatny.



Zwycięski team w całej okazałości prezentuje się poniżej.


Jak już wspominałem w którymś wpisie, czwartą generację wspominam najmilej spośród dotychczas ogranych (nie grałem do tej pory w późniejsze wersje). Jednak dwie części, jedna po drugiej, okazały się być męczące i pod koniec White 2 parłem już prosto do celu. Z tego też powodu zakończyłem rozgrywkę zaraz po przejściu ligi licząc, że jeszcze do niej wrócę. Od roku stoi jednak nieruszona. Może kiedyś będę kontynuować, a może po prostu zacznę nową grę, tym razem w wersji Black.

Pokémon White

Przy tworzeniu gry dla piątej generacji, autorom udało się wycisnąć dużo więcej z możliwości pierwszych DSów. Efekty graficzne robią tutaj dużo większe wrażenie niż miało to miejsce w Platinum. Ponownie byłem pod wrażeniem. Podobała mi się również decyzja o umieszczeniu w podstawowej rozgrywce jedynie nowych pokemonów dodanych w piątej generacji. Zwykle, podczas pierwszego spotkania z nowym regionem, staram się w miarę możliwości wypełniać cały pokedex i łapię każdego nowo spotkanego pokemona. Nawet jeśli pochodził ze starych wersji. We White nie musiałem tracić balli na stworki, z którymi zdążyłem się już obyć. Pojawiły się one dopiero po przejściu ligi.


W tej wersji po raz pierwszy odstąpiłem od zwyczaju wybierania startera ognistego. Zrobiłem to pomimo dostępności lubianego przeze mnie w poprzednich wersjach połączenia typów ognistego z walczącym. Nie wybrałem Tepiga, ponieważ najmniej podobał mi się spośród dostępnych starterów (tyczy się to równiesz wszystkich późniejszych jego ewolucji). Do mojej grupy trafił więc Snivy, który po ewolucji kolejno w Servine oraz Serperiora, został ze mną do końca rozgrywki. Ten z kolei najbardziej mi się podobał z dostępnych. Ligę ukończył na 53 lvl.

Drugiego pokemona wybrałem ze względu na jego bardzo przydatne połączenie typów. Chodzi o Tympole'a. Jest to wodny stwór, który po ewolucji w Palpitoada, a następnie w Seismitoada zyskuje dodatkowo typ ziemny. Można go spotkać na wczesnym etapie gry, co zawsze jest zaletą, jeśli chcemy trenować danego pokemona do końca. Seismitoad ukończył ligę na 50 lvl.

Trzecim stałym towarzyszem okazał się Darumaka ze względu na to, że szukałem dobrego pokemona ognistego. Przy jego wyborze popełniłem mały błąd. Liczyłem, że po ewolucji w Darmanitana, będę miał dostęp do jego Zen Mode, dzięki czemu zyskam dodatkowo typ psychiczny. Okazało się niestety, że trzeba złapać specjalny egzemplarz tego pokemona dostępny dopiero w późniejszym etapie gry. Gdy miałem do niego dostęp, posiadany przeze mnie Darmanitan miał już wysoki poziom i nie chciałem trenować go od początku. Ostatecznie ligę ukończył na 49 lvl.

Scraggy'ego złapałem chwilę po Darumace. Oba stają się dostępne na piaszczystej drodze nr 4 za Castelia City. Ten mroczno-walczący stwór spodobał mi się, gdy po raz pierwszy zobaczyłem go jako zabawkę dodawaną do zestawów dziecięcych w McDonaldzie. Niestety nawet po ewolucji w Scrafty'ego nie był on zbytnio silny ani wytrzymały. Dotychczasowe trenowane przeze mnie pokemony walczące wywindowały trochę moje oczekiwania. Trzymałem go jednak ze względu na fajny wygląd. Tak czy inaczej okazał się przydatny podczas ligi, którą ukończył na 51 lvl.

Generację piątą można by było nazwać generacją robaków. Jeśli dobrze liczę, dodano ich aż 9 rodzajów (nie licząc ewolucji, z którymi byłoby razem 18 sztuk) tworzących wiele niespotykanych wcześniej połączeń. Wprowadzono nawet robaczą legendę. W związku z tym, nic dziwnego, że i w moim teamie musiało się znaleźć miejsce dla jednego z nich. Padło na kamiennego Dwebble, który ewoluuje w Crustle. Nie był to jednak jedyny robak, który przetoczył się przez moją drużynę z zamiarem trenowania na stałe. Wcześniej eksperymentowałem również z trującym Scolipede (złapany jako Venipede). Ostatecznie jednak nie było dla niego miejsca. Był jeszcze jeden, ale o nim napiszę w następnym akapicie, dotyczącym ostatniego członka mojej grupy. Crustle zakończył ligę na 49 lvl.

Ostatni pokemon, którego mogę zaliczyć do zwycięskiej szóstki, był dla mnie zaskoczeniem. Ustalając skład na Elitarną Czwórkę, wybór padł na ognistego robaka Volcarona. Jest on do złapania w Relic Castle jako pokemon specjalny. Wyłącznie jeden egzemplarz na 70 lvl. Co prawda wcześniej można zdobyć jajko jego wcześniejszej formy Larvesty, ale wytrenowanie jej samodzielnie przed mistrzostwami do poziomu 59, na którym ewoluuje, uznałem za mało realne. W zasadzie dołączyłem go do finałowego składu z braku ciekawszych możliwości. Po złapaniu praktycznie go nie trenowałem i mimo wysokiego levelu słabo sobie radził podczas mistrzostw. Osoby, które przeszły wersję Black lub White, wiedzą, że z powodu pewnych nieoczekiwanych zdarzeń, podczas mistrzostw można wymienić któregoś ze swoich pokemonów na jedną ze smoczych legend (Reshiram lub Zekrom w zależności od posiadanej wersji). Jest to przydatne szczególnie wtedy, gdy nie mamy w swoim teamie nikogo, kto posługiwałby się atakami lodowymi lub smoczymi, które będą przydatne w starciu ze smokiem przeciwnika. Z tego powodu wymieniłem Volcarona na Zekroma. Ten elektryczny smok zakończył ligę na tym samym poziomie, na którym został złapany, czyli 50 lvl.


Poniżej cały skład mojej finałowej szóstki.


Podczas drugiego przechodzenia ligi zamieniłem Crustle'a na nowego legendarnego smoka dostępnego po pierwszym przejściu ligi. Chodzi oczywiście o Kyurema.


Muszę przyznać, że wersje Black i White wspominam obecnie najmilej (podkreślam tu, że nie grałem do tej pory w późniejsze generacje). Świadczyć o tym może również to, że chyba najdłużej spędziłem w tej grze, spośród wszystkich dotychczasowych, jeśli liczyć czas po zakończeniu ligi. Chętnie odkrywałem wszystkie pozostałe sekrety i podejmowałem przygotowane wyzwania. W przypadku pozostałych wersji często nudziłem się po dotarciu do Hall of Fame.

piątek, 23 marca 2018

Pokémon Platinum

Czwarta generacja przenosi fanów z gameboya na konsole Nintendo DS. Twórcy wykorzystali możliwości ekranu dotykowego wprowadzając usprawnienia w nawigacji po menu. Grafika i mechanika oczywiście została usprawniona w stosunku do poprzednika, jednak zmiany nie zapierały tchu w piersiach aż tak, jak to było w przypadku wcześniejszych spotkań z nową generacją. W Platinum zacząłem grać zaraz po przejściu ligi w Emerald. Niedoskonała emulacja trzeciej generacji uniemożliwiła mi dalszej rozgrywki w tej odsłonie.

Startery w czwartej generacji zostały wyposażone w dość przewrotne typy. Jak zwykle początkowo mamy do wyboru trawę, ogień i wodę. Każdy jest odporny na jednego z pozostałych, a wrażliwy na drugiego. Przy ewolucji w trzecią formę sytuacja jednak się zmienia. Towarzysze zyskują typ, który daje im przewagę nad wcześniej górującym odpowiednikiem.


W trzeciej generacji bardzo byłem zadowolony ze startera, który łączył w sobie typy ognia i walki. Tym razem twórcy udostępnili takie samo połączenie w postaci ewolucji Chimchara. Ponadto uważam, że Infernape to jeden z bardziej udanych starterów spośród wszystkich generacji. W związku z powyższy wybór padł właśnie na niego.

Drugiego pokemona, który został u mnie na stałe, spotkałem na jednej z pierwszych dostępnych ścieżek. Trafiając na elektrycznego Shinxa od razu pomyślałem, że będzie przydatny w drużynie. Poza tym już dawno nie trenowałem tego typu, więc wprowadzał on urozmaicenie w rozgrywce. Ostatecznie Luxray był jednym z potężniejszych atutów w teamie.

Przy decyzji o włączeniu Drifloona do podstawowego składu zadecydowało moje, ciągle niegasnące, zauroczenie pokemonami duchowymi. W tej wersji można było zdobyć kilka różnych przedstawicieli tego typu, ale Drifloona spotykamy na bardzo wczesnym etapie, a poza tym jest dość wyjątkowy, bo w całej grze można złapać wyłącznie jedną sztukę. Dodatkowo, po ewolucji, Drifblima mogłem nauczyć ataku Fly.

Bronzor to kolejny pokemon, którego zdecydowałem się na stałe trenować dopiero po złapaniu. Podobnie jak to było z Aronem w poprzedniej grze, tak i tu stalowy typ potwierdził swoją wielkość. Dodatkowo z typem psychicznym tworzył bardzo przydatne połączenie. Szczególnie podczas łapania legend. Bronzong wytrzymywał naprawdę wiele tur, podczas których mogłem swobodnie rzucać Ultra Ballami. Dodatkowo możliwość uśpienia przeciwnika sprawiała, że walkę można było przeciągać dowolnie długo do czasu, aż wrogi stwór dał się złapać.

Piątym towarzyszem stał się Gible. Początkowo kłopotliwy w trenowaniu. Robił sobie więcej szkodny, niż przeciwnikom. Jednak z czasem, najpierw po ewolucji w Gabite, a następnie Garchomp, stał się typowym bardzo wytrzymałym smokiem. Dodatkowo w połączeniu z drugim typem ziemnym często okazywał się niezastąpiony. Dzięki niemu uświadomiłem sobie zalety płynące z posiadania w drużynie pokemona ziemnego, co spowodowało, że w przyszłości już zawsze starałem się włączać ten typ do drużyny.

Z wyborem ostatniego pokemona miałem spory problem. Do tej pory używałem Azumarilla, którego wykorzystywałem do pływania. Jednak był on już dla mnie nudny (celowałem jedynie w nowe stwory), więc nie wzmacniałem go zbytnio, myśląc nad innym kandydatem. Początkowo nastawiałem się na Floatzela (ewoluuje z Buizela). Jednak po złapaniu nie spełniał on moich wszystkich oczekiwań. Jego zaletą była niewątpliwie szybkość, jednak okupiona słabą wytrzymałością. Nadal szukałem więc pokemona wodnego, którego dodatkowo można nauczyć ataków lodowych. Przeglądając listę dostępnych trafiłem na Mantyke. Początkowo nie zorientowałem się, że jego ewolucja Mantine pojawiła się już w drugiej generacji. Całkowicie umknął mi ten pokemon. Byłem jednak zadowolony z niego w walce, więc został do końca. Złapałem go tuż przed wejściem na Victory Road, więc musiałem trochę pogrindować, żeby nadgonić lvl na mistrzostwa.


Ostatecznie pokonanie Elitarnej Czwórki nie sprawiło mi wielkiego kłopotu. Uniknąłem błędów z poprzedniej części. Każdy członek grupy był silny i przydatny podczas decydujących starć.


środa, 21 marca 2018

Pokémon Emerald

Zwycięstwo nad REDem pobudziło we mnie chęć dalszej gry. W Crystal nie było już nic do zrobienia, więc szybko sięgnąłem po Pokemon Emerald. Było to w zasadzie moje pierwsze zetknięcie z trzecią generacją. O ile druga załapała się jeszcze na moją uwagę w serialu telewizyjnym oraz częściowo na tazosach z chipsów (w czasach dzieciństwa, gdy jeszcze się interesowałem tematem), to nowszych odsłon nie poznałem dotąd nigdy. Pierwsze co, po uruchomieniu gry, zaskoczył mnie po raz kolejny skok technologiczny w stosunku do poprzedniej wersji. Zarówno jeśli chodzi o grafikę, jak i o usprawnienia w mechanice. Szczególnie wygodne stało się zarządzanie pokemonami oraz całym ekwipunkiem. Dodatkowo teraz każdy pokemon miał swoją oryginalną miniaturkę, która wyświetlała się na liście przy jego nazwie. To bardzo pomagało w komunikacji.

Tym razem, podczas łapania pokemonów, nie ograniczałem się do swojej wiedzy. Wreszcie odkryłem Bulbapedię, która do dziś jest nieodłącznym elementem podczas każdej mojej gry. W zasadzie mam ją zawsze otwartą i na bieżąco porównuje wybrane statystyki. Podczas gry założyłem sobie, że wszystkie podstawowe pokemony należące do teamu mają pochodzić z trzeciej generacji.

Niestety straciłem gdzieś moje zapisy gry z etapów bezpośrednio przed lub w czasie ligi pokemon. Został mi jedynie zapis z dużo wcześniejszego etapu, gdy legendarny pokemon Kyogre został wybudzony.


Pierwszy wybór padł oczywiście na startera ognistego. W dalszym ciągu był to mój ulubiony typ. Dodatkowo ostatnia forma Torchica, czyli Blaziken, według mnie najlepiej się prezentowała spośród trzech dostępnych. Dzięki temu pokemonowi odkryłem jak bardzo przydatny jest typ walczący w teamie. Przede wszystkim jest to jedyna super efektywna kontra na pokemony normalne, których jest zawsze bardzo dużo. Poza tym kamień, lód, stal i mrok. W przyszłości już zawsze starałem się dołączyć do swojej grupy jakiegoś walczącego pokemona. Blaziken był najpotężniejszym spośród moich podopiecznych. Zdecydowanie za bardzo go nadużywałem w walkach, bo jego poziom był wyższy o około 10 od innych. Taka dysproporcja nie okazała się korzystna, bo inne pokemony stały się trochę zaniedbane i słabo radziły sobie podczas mistrzostw.

Z drugim pokemonem wiąże się zabawna historia. Był nim Ralts, którego można złapać na jednej z pierwszych ścieżek w grze. Postanowiłem go trenować przede wszystkim dlatego, że miał mieć typ wróżkowy (fairy). Dodatkowo na poziomie 17 uczył się dość silnego ataku trawiastego. Dopiero po czasie zorientowałem się, że coś jest nie tak. Na kolejnych poziomach uczył się innych ataków niż powinien. W końcu doczytałem, że typ wróżkowy (ta nazwa bardziej mi się podoba, niż "baśniowy") został wprowadzony dopiero od generacji VI. Okazało się więc, że Ralts, a później Kirlia i ostatecznie Gardevoir poznają jedynie ataki psychiczne (mogłem samodzielnie nauczyć innych typów, ale wtedy nie miałem jeszcze w zwyczaju korzystać z TMów). Dodatkowo wspomnieć należy, że trenowanie tego pokemona wyryło mi w pamięci, że ataki psychiczne mają zerową efektywność na mrok. Wielokrotnie się na to nacinałem, kiedy wystawiałem Gardevoir, która nic nie mogła zrobić nawet najsłabszym stworkom, jeśli były typu dark.

Trzeci pokemon to kolejne wielkie odkrycie żywiołu, który stał się w przyszłości jednym z moich ulubionych. Chodzi o pokemony stalowe, które mają świetną defensywę przeciw większości dostępnych typów. Mały Aron, który dołączył do mojego zespołu, mimo niskiego poziomu, wytrzymywał wiele ciosów od bardziej doświadczonych przeciwników. Nie koniecznie lubię czysty typ stalowy, ale w połączeniu z niektórymi innymi jest często niezastąpiony w drużynie. W mistrzostwach wzięła udział oczywiście trzecia forma Arona, czyli Aggron.

Kolejnym członkiem drużyny stał się Sableye złapany w tej samej jaskini, co wcześniej opisywany Aggron. Sableye to jeden z moich ulubionych pokemonów i to głównie dlatego chciałem go trenować. Ponadto typ duchowy, obok ognistego, był wówczas moim ulubionym typem. Później to zauroczenie stopniowo malało z uwagi na to, że duchy nie są aż tak bardzo przydatne w walce. Na poniższym screenie Sableye ma bardzo niski poziom. Spowodowane jest to tym, że przez większość gry zamiast niego używałem Azumarilla, który odpowiadał za wszystkie wodne ataki HM. Przed rozpoczęciem ligi nadrobiłem poziomy u ducha.

Piątym pokemonem, który na stałe dołączył do grupy, był kamienno-robaczy Anorith, którego wybrałem spośród dwóch skamielin. Później oczywiście ewoluował w Armaldo. Nie okazał się on zbyt przydatny, chociaż chyba udało mu się wykończyć jednego lub dwóch przeciwników. Powinienem go był bardziej wzmocnić przed mistrzostwami.

Ostatniego pokemona szukałem wśród trawiastych. Przez długi czas planowałem trenować Ludicolo z ciekawym połączeniem wodno-trawiastym. Jego pierwsza forma Lotad jest dostępny we wczesnym etapie gry. Niestety nie uczył on się samodzielnie zbyt ciekawych ataków ani wodnych, ani trawiastych, a jak wspominałem, ja wówczas nie używałem TMów. Hydro Pump było dopiero na 49 lvl, więc nie wiadomo, czy dotrwałbym do tego etapu. Musiałem więc szukać czegoś innego. Trafiło na dostępnego w późnym etapie gry Tropiusa.


Niestety nie udało mi się zachować zapisów gry z etapu około ligowego, więc przedstawione na screenach levele pokemonów nie odpowiadają rzeczywistym, których użyłem podczas mistrzostw. Wniosek jaki wyciągnąłem z tej części, to że nie należy skupiać swojej uwagi głównie na jednym pokemonie. Trzeba trenować całą grupę równomiernie. Blaziken miał wysoki lvl, nawet wyższy od wiele pokemonów elitarnej czwórki, ale nie dawał rady przeciw pokemonom, na które był wrażliwy. Ta seria dodatkowo mocno zmieniła moje upodobania do typów. Ognisty i duchowy przestały królować, a ich miejsce zajęły walczące, psychiczne i w połowie stalowe. Ogólnie te przynoszące wiele korzyści w walce.

wtorek, 20 marca 2018

Pokémon Crystal

Rozochocony przejściem Pokemon Yellow na emulatorze, postanowiłem sięgnąć po kolejną część. Zdecydowałem iść po kolei generacjami. Wybrałem wersję Pokemon Crystal, jako udoskonaloną dwóch wcześniejszych. Tę zasadę stosowałem również w kolejnych wyborach w przyszłości.

Mam duży sentyment do drugiej generacji gier. Sam nigdy wcześniej w nią nie grałem. Widziałem ją jedynie na komputerze u kolegi. Robiła na mnie wtedy naprawdę duże wrażenie. Przede wszystkim w końcu była to pełnoprawnie kolorowa gra. Kolosalny skok graficzny w stosunku do pseudo kolorowego Yellow. Świetny efekt dawał też cykl dnia i nocy. To był chyba pierwszy raz, gdy spotkałem taką mechanikę w grze.

Wiele lat minęło, gdy w końcu mogłem zagłębić się w ten świat. Patrząc na to teraz z perspektywy kilku zaliczonych gier z pokemonami, mogę stwierdzić, jak mało wiedziałem o pokemonach podczas grania w Crystal. Co prawda potrafiłem z głowy nazwać praktycznie wszystkie pokemony pierwszej generacji, ale cała moja wiedza wywodziła się raczej jedynie z serialu anime. Tłumaczy to, dlaczego większość moich pokemonów, którymi grałem w Crystal, pochodziła z pierwszej generacji. Wybierałem jedynie to, co już wcześniej znalem.


Podczas wyboru startera, w wersji Crystal, zdecydowałem, że towarzyszył będzie mi Cyndaquil. Ognisty typ był wówczas moim ulubionym. Po ewolucji w Quilavę, a następnie w Typhlosiona, ostatecznie przeprowadziłem go przez mistrzostwa na 46 poziomie.


Drugim pokemonem, który dołączył do mojej stałej grupy był zwykły pospolity Zubat. Zarówno w pierwszej formie, jak i później jako Golbat, nigdy nie zadawał zbyt dużych obrażeń, jednak jego zaletą była szybkość. Wraz z atakiem Confuse Ray była ona dużym atutem, który ratował mnie z wielu opresji. Usilnie próbowałem przed ligą ewoluować Golbata w Crobata (poprzez przyjaźń), jednak ciągle mi się to nie udawało. Ostatecznie Golbat odegrał kluczową rolę w ostatniej walce ligi. Lance'owi został jedynie Charizard z połową życia, ale wcześniej wyciął mi prawie wszystkie pokemony. Został mi jedynie Golbata, którego poświęciłem, żeby przywrócić Gyaradosa przy pomocy revive. W ten sposób udało się zwyciężyć. Golbata ewoluowałem w Crobata dopiero po mistrzostwach, gdzie osiągnął 40 lvl.


Kolejnym pokemonem stał się Magikarp. Tu nie ma długiej historii. Planowałem po prostu trenować potężnego Gyaradosa. Z ostatecznym poziomem 49, był on zawsze podporą mojej drużyny.


Jako elektryczny typ, postanowiłem włączyć do grypy Magnemite'a, który ewoluował w Magnetona. Stał się on bardzo przydanym i jednym z najpotężniejszych wśród moich kompanów. Na koniec ligi osiągnął poziom 39 lvl.


Do teamu postanowiłem dołączyć również jedynego smoka dostępnego w pierwszej generacji (jak wspominałem, wówczas jedynie te pokemony były mi znane), czyli Dratini. Do zakończenie mistrzostw zdołałem nabić poziom 43, więc ewoluowałem go jedynie do drugiej formy Dragonaira. Później zresztą również nie udało mi się doprowadzić go do Dragonite.


Z ostatnim szóstym pokemonem miałem problem. Przez całą grę chodziłem z kolejnymi ewolucjami Pidgeya, żeby móc latać pomiędzy miastami (Golbat nie potrafi nauczyć się HM02 Fly). Niestety, nawet trzecia forma Pidgeot, nie był zbyt przydatny w walce. Miał słabą obronę, a posiadałem już kontry na typy, przeciw którym jest on dobry. Postanowiłem wybrać pokemona trawiastego. Oczywiście, jak już wcześniej podkreślałem, szukałem jedynie wśród pierwszej generacji. Trafiło na Tangelę. Starałem się trochę podbić jej lvl na silnych stworach z Victory Road. Niestety podczas mistrzostw była ona kompletnie nieprzydatna. Ostateczny 32 lvl okazał się zbyt niski, żeby zaszkodzić realnie jakiemukolwiek pokemonowi ligi.


W ten sposób oficjalnie zakończyłem grę Pokemon Crystal. Nie był to jednak koniec mojej zabawy. Postanowiłem wykorzystać zawartość, którą twórcy zaoferowali po przejściu ligi. W późniejszym czasie przeszedłem ją również drugi raz (drugi zestaw pokemonów podaję na końcu).


Ostatecznie trafiłem na REDa. Początkowo okazał się on dla mnie zbyt silnym przeciwnikiem. Przez niego porzuciłem nawet granie na około rok. Wróciłem dopiero, gdy wyszło i popularne zrobiło się Pokemon Go. Wtedy ponownie nabrałem chęci na granie w oryginalne konsolowe odsłony. Podekspiłem trochę w Mt. Silver i główny BOSS wreszcie uległ.

Poniżej zwycięski team w drugim podejściu do ligi. Ta sama szóstka pokonała również REDa.







Pokémon Yellow

Wczoraj wieczorem otworzyłem tego bloga, więc wypadałoby zacząć uzupełniać wpisy dotyczące wersji Pokemonów, które przeszedłem.

Pierwszy raz zetknąłem się z Pokemonami (zapewne, jak większość osób w Polsce) poprzez serial anime w telewizji. Na fali jego popularności udostępniono do sprzedaży wiele gadżetów związanych z pokemonami. Prawie każdy w szkole zbierał tazosy z chipsów, naklejki z rogalików chipicao i pewnie jeszcze inne, których w tej chwili nie pamiętam. Oficjalne karty Pokemon były u nas mniej popularne. Zapewne z powodu wysokiej ceny i mniejszej dostępności. W zasadzie tylko jeden kolega w mojej klasie zbierał je na poważnie i wszyscy z nim graliśmy.

W tym czasie miałem już od jakiegoś czasu konsolę Game Boy Color i ogranie na wszystkie sposoby dwie gry na dyskietkach. Jednocześnie, w kupowanym przeze mnie regularnie czasopiśmie Click! (poświęcony grom), trafiłem na plakat poświęcony pokemonom. Na jednej stronie były przedstawione w kolejności rysunki wszystkich 151 pokemonów. Na drugiej stronie natomiast została wydrukowana cała mapa Kanto. Lista była bardzo przydatna nawet bez posiadania gry. Na mapie natomiast "na sucho" starałem się przewidzieć, którędy będzie przebiegać rozgrywka. W ten sposób zapragnąłem kupić jedną z dostępnych wówczas części Pokemonów. Padło, dość przypadkowo, na Pokémon Yellow. Mnie akurat nie było w sklepie podczas zakupu. Wybierała siostra. Podobno ekspedientka dziwiła się i zastanawiała, dlaczego większość osób wybiera żółtą wersję (do wyboru były oczywiście jeszcze czerwona i niebieska, ale w Polsce, albo przynajmniej w tym sklepie, wszystkie trzy wersje trafiły do sprzedaży jednocześnie). Siostra odpowiedziała, że ten zółty stworek najbardziej jej się podoba. W ten sposób stałem się posiadaczem swojej pierwszej, i jak do tej pory jedynej gry Pokemon.

Przez pierwsze dni poświęcałem na grę każdy wolny czas. Jak dziś pamiętam chwile przesiedziane na łóżku z oczami wpatrzonymi w gameboya. Brak znajomości angielskiego zbytnio mi nie przeszkadzał w czerpaniu przyjemności. Pamiętam, że utknąłem wówczas na pomarańczowym mieście - Vermilion City. Z jakiegoś powodu zaginął mi HM01. Dostawało się go od kapitana statku S.S. Anne, który odpływa, gdy się z niego zejdzie (statek, nie kapitan). Bez ataku Cut, nie mogłem ruszyć rozgrywki dalej. Dziś nie mam pojęcia jak to się stało. Nie wiem nawet, czy da się usunąć z plecaka ten przedmiot. Ponadto nie da się zejść ze statku, bez otrzymania go. Próbowałem wówczas jeszcze wyszkolić swoje pokemony do wysokich poziomów, mając nadzieję, że któryś w końcu samodzielnie nauczy się Cut (spędziłem godziny w jaskini diglettów), ale w końcu pogodziłem się z faktem, że trzeba zacząć od nowa. Później szło już bez problemów. Jako że byłem jedynym posiadaczem gameboya w klasie, każdy zapisywał się w kolejce, żeby trochę pograć w pokemony.



Po wielu latach wróciłem jeszcze do Pokemon Yellow w wersji emulowanej na PC. Wówczas mogłem wybrać język polski, co również było ciekawym doświadczeniem. Niestety nie mam żadnych zapisów gry ani z okresu gry na Game Boy, ani na emulatorze. Na gameboyu gra była przechodzona co najmniej kilkukrotnie, a na emulatorze raz. Nie pamiętam dokładnie wszystkich swoich teamów, którymi przechodziłem ligę. Na pewno był wśród nich Pikachu, którego zawsze trenowałem z racji bycia starterem. Były też trzy podstawowe startery z pierwszej generacji, bo wersja Yellow udostępniała je wszystkie, więc do listy trzeba dopisać Charizarda, Blastoise'a i Venusaura. Jako że gra udostępniała Snorlaxa i Laprasa na wysokich poziomach, to je również dołączałem. Czyli grupa dokładnie taka, jaką zaplanowali sobie twórcy, tworząc wersję Yellow na bazie przygód Asha z anime.

poniedziałek, 19 marca 2018

Cel bloga

Blog powstał w celu zapisywania pokemonów, którymi przeszedłem poszczególne odsłony gry z serii. Do listy dopisywani są członkowie temów zwyciężających pierwszą ligę w danej grze. Zawsze traktowałem pokonanie Elitarnej Czwórki oraz ewentualnego Mistrza jako oficjalne zakończenie gry. Dalsze wyzwania to już tylko dodatkowa zabawa, na którą czasem miałem ochotę, a czasem nie. Często starałem się odkrywać sekrety odblokowywane przejściem ligi, a później ponownie przejść przez mistrzostwa, jednak te wyczyny nie będą uwzględniane w tutejszych statystykach.